You gotta tell me there's nothing there
I don't want nobody else
Hoping one day you might care"
(Jessie J - Daydreamin')
Dzień dobry (tak, znów rzucam powitanie niby do ogółu licząc na to, że ktoś to czyta, ale cóż). Po raz pierwszy od ho-ho czasu siadając do pisania posta mam już plany o czym on będzie. Może to teraz zabrzmieć jakbym zupełnie nie poświęcał temu uwagi czy jakbym miał w głębokim poważaniu co tutaj piszę, ale tak oczywiście nie jest. Zawsze siadałem do pisania kiedy mam jakiś mętlik w głowie, bo to pozwala mi to jakoś ogarnąć - napisać, przeczytać i spojrzeć na to z innej strony. Zupełnie jak psychoterapia, tylko z gumkami w tle i darmowe.
Chciałbym poruszyć temat pieniędzy, a dokładniej - ich braku. Jestem na takim etapie swojego życia, że muszę już zupełnie sam o siebie zadbać jeśli chodzi o sprawy finansowe i jest to cholernie trudne. Z chęcią bym powrócił do czasów, kiedy moim jedynym problemem były zagwostki w stylu 'jak wydać pieniądze', bo teraz muszę się martwić jak je zarobię. Dla przykładu - zarobiłem w tym miesiącu 1000 złota. Tak, 1000. Słownie tysiąc. A jeśli chodzi o wydatki - 770 zł zapłata za dach nad głową, 160 za pokrycie debetu na koncie, 75 musiałem oddać koleżance, musiałem pojechać napisać maturę na co poszło kolejne 150 golda, kupiłem siostrze prezent urodzinowy więc kolejne 30. To oczywiście nie koniec moich wydatków w tym miesiącu, a wynik już daje cudowne 185zł na minusie. Muszę przyznać, że jak na ten miesiąc i tak całkiem sporo udało mi się oszczędzić, bywały czasy, kiedy zaczynało się nowy okres rozliczeniowy mając na koncie debet w wysokości sześciuset złotych, więc jest całkiem fajnie, nie czuję się jakoś bardziej spłukany niż zwykle, nawet można powiedzieć, że odwrotnie - jestem w tym miesiącu całkiem majętny. Tak - czasami mam ochotę wystosować list z pytaniem "Panie premierze - jak żyć?" czy też po prostu rzucić to wszystko w cholerę i wracać do domu, ale trzeba być twardym, zaciskać poślady i iść dalej.
Jak oceniam swój standard życia jako osoby wiecznie/permanentnie/trwale spłukanej? Nie wiem. Nie mam takiego odniesienia, które dałoby rzetelną odpowiedź. Nie narzekam jakoś. Oczywiście lubię sobie pomarudzić, że jem ciągle to samo, bo tanio, że mimo karnetu na siłownie z pracy nie chodzę, bo nie mam siły, że nie pamiętam co to znaczy się wyspać, czy nie być zmęczonym. Sam sobie wybrałem to co robię, wiedziałem czym ryzykuję i co muszę poświęcić, więc uważam, że nie mam prawa do obiekcji. Fakt, dalej mam nadzieję, że będzie coraz lepiej, nie mogę się tego doczekać i ciężko na to pracuję. Co nie zmienia faktu, że moje położenie od ostatnich siedmiu miesięcy można podsumować jedną polską maksymą na miarę XXI wieku - "chujowo ale stabilnie".
No dobra, kończę już, bo ten post miał mieć walor terapeutyczny, ale chyba jakoś mi nie wyszło.
Papa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz