I won't rise until this battle's won
My dignity's become undone"
(Adele - He won't go)
Dobry wieczór. Witam was (lubię udawać, że ktoś to czyta) po tym jakże cudownym i relaksującym długim weekendzie zwanych w niektórych kręgach (w Polsce na przykład) majówką. Dawno nie miałem takiej męczącej przerwy od pracy.
Ad rem! Nie że nie lubię odwiedzać mojej 3 letniej siostry, wręcz bardzo to lubię. Ale fakt faktem dzieci są straszne. Serio. Straszne, okropne, terroryzujące małe ludzie, które wysysają jakiekolwiek chęci do dalszego utrzymywania homeostazy w organizmie. W każdym razie trzeba sobie je umiejętnie dawkować lub potrafić owo coś zająć. Plac zabaw w galerii handlowej był w tym akurat strzałem w dziesiątkę. Pomimo mojej niechęci do miejsc gdzie są dzieci ja, stara dupa, dobrze się bawiłem widząc jak Lena dobrze się bawi. Była zachwycona, a udowodniła nam to czymś, co lubię nazywać 'mocz wrażeń'. Tak, trzeba było się szybko ewakuować.
Ale to nie koniec majówkowych atrakcji. Jak niektórzy wiedzą poprawiałem matmę. Więc oczywiście przyjazd do Białegostoku w niedzielę był jak najbardziej uzasadniony. Oczywiście zlecieli się wszyscy przyjaciele i dobrzy znajomi, a zabawie nie było końca (w sensie, że zgon czy tam inne urwane filmy). Tak się bawi młodzież białostocka. Właśnie podczas powrotu do rodzinnego miasta zauważyłem coś, co mnie strasznie zdołowało/przygnębiło/trochę ucieszyło. Moi znajomi sobie studiują, mieszkania opłacają im rodzice, ich problemami są kolokwia czy tam inne sesje i uwielbiane przez wszystkich zawiłości spraw sercowych. Nie muszą się martwić czy im starczy na opłacenie stancji i czy potem będą mieli kasę, żeby zjeść, nie muszą zaciskać pasa, nie chodzą codziennie do pracy, której nie cierpią, żeby użerać się z ludźmi, którzy są w większości upośledzeni i chcą wyładować na Tobie swoją frustrację, mieszkają ze swoimi znajomymi, których znają hoho lat i dobrze się czują w ich towarzystwie i mogą liczyć na wsparcie swoje nawzajem, bo mają siebie na miejscu. Z jednej strony bardzo mnie cieszy, że nie mają takich problemów jakie ja sam na siebie (nie do końca)świadomie sprowadziłem, ale nie ukrywam też, że strasznie im tego zazdroszczę. Chociaż tutaj trzeba coś przyznać - gdyby mnie coś (bardziej ktoś, nie ukrywajmy) tutaj nie trzymało, to też bym już dawno wrócił, a jest to coś (ehe, 'coś') baaaardzo mocno warte przeczekania tego gorszego okresu 'z nadzieją na lepsze jutro'. Podliczając fakty - zazdroszczę moim znajomym, że nie mają takich problemów jak ja, ale jestem kurewsko mocno zakochany, więc w rozliczeniu ogólnym wychodzę na plus.
Szlug tajm, dobranoc.
chcem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz